To wielkie szczęście móc spotkać niezwykle utalentowanych młodych ludzi, na początku ich kariery i stwierdzić, że są cudownie normalni. Tak jest w tym przypadku. Seafret skradli nasze serca.
Płyta Seafret Tell Me It’s Real, o której pisałem wcześniej, była dobrym pretekstem do marzeń. Gdyby tak pojawili się w październiku w Stodole na naszych urodzinach… przy okazji wpadli do studia i zagrali. Jednak między gdyby, a pojawili się, jest wielka przestrzeń pozornej nieosiągalności.
Podglądaliśmy Harry’ego i Jacka na youtube. Zazdrościliśmy innym stacjom radiowym akustycznych występów. Kiedy okazało się, że panowie wystąpią w warszawskiej Hydrozagadce, razem z Anną uknuliśmy niecny plan. Pomogłą nam w tym ekipa z Go Ahead. Niczym dwaj szpiedzy z krainy deszczowców, zameldowaliśmy się pod klubem na długo przed występem. Kilka rozmów ze spotkanymi słuchaczami i wspinamy się po schodkach do garderoby.
Stajemy przed Jackiem i Harrym, zasypując ich od wejścia morzem komplementów, uwielbienia i zachwytu. Generalnie ja tradycyjnie, podekscytowany niczym nastolatka, Anna tradycyjnie również, niczym wytrawny bokser, trafia celnie w ich serca, konkretnymi zdaniami. Przeprowadziliśmy najszybszą prezentację stacji radiowej w historii, omówiliśmy krótki rys historyczny naszych zmagań z mikrofonem i zaprosiliśmy ich na nasze urodziny. Oni obserwowali nas wzrokiem, który wyrażał zaskoczenie, zdziwienie, zmieszanie i ewentualną chęć próby ucieczki przed szaleńcami.
W efekcie po kilku chwilach toniemy w morzu uścisków i przybijanych piątek. Wymieniam wizytówki z Ianem, ich road managerem, który w między czasie sprawdza dostępność zespołu. Jesteśmy umówieni, teraz tylko została do wykonania papierkowa robota. Kiedy po wszystkim patrzyłem na ich występ, czułem podskórnie, że to się musi udać, a każda piosenka w moich uszach brzmiała jeszcze piękniej.
W czwartek rano, przed urodzinami, meldujemy się z Anną na lotnisku. Co się zmieniło przez te kilka miesięcy? Czy pamiętają? Jak zareagują? Może wyjdą z samolotu nadęci. Z oddali widzimy płomień rudych włosów, który niczym światło latarni wyznacza kierunek marszu. Jack i Harry uśmiechają się z daleka na nasz widok, witamy się wylewnie. Tym razem to my słyszymy sporą porcję podziękowań od zespołu, odwzajemniając się serią komplementów. Jednym słowem lotniskowa liga serdecznych gentlemanów i jedna dama, ze zrobionym okiem.
Po południu spotykamy się w radio. Nasi goście w dalszym ciągu w szampańskich nastrojach, komplementują Warszawę i stadion, który widzieli podczas drogi. Na kanapach już wszystko gotowe. Światło i kamery, środowisko naturalne Anny, w którym lubi przepytywać swoje muzyczne ofiary. Po wywiadzie Harry, Jack i Ian z uznaniem przymierzają się do naszych plecaków, Ian od razu przepakowuje swoje rzeczy. Jeszcze tylko kilka minut próby, ustawień w studio i zaczyna się magia.
Po kilku godzinach mam wrażenie, że przyjechali do nas dawno niewidziani kumple z Londynu. Całkowicie znika bariera, napięcie jakie towarzyszyło nam na początku. Wieczorny wypad na kolacje pogłębia tylko to uczucie. Rozmawiamy o wszystkim, o zwykłych rzeczach, muzyce, piłce nożnej. Arek, wielki fan The Reds, namierza liverpoolski akcent Iana. Ja przypominam mu potyczki z Widzewem, w latach 80-tych. Do ekipy dołącza Ed drugi manager chłopaków. Na stole lądują piwne wieże, które tak fascynują naszych gości na sąsiednich stołach. Nie dadzą rady – mówię do Radka, który zajął się zamówieniem. Z pomocą ekipy Josefa dali. Kończymy zgrupowanie przed północą, w końcu jutro ważny dzień. Pod hotelem toniemy we wspólnych uściskach, niczym najlepsi przyjaciele z dzieciństwa, a deszcz na szczęście chłodzi wieczorne emocje.
Poranne próby starują punktualnie. Jack i Harry wskakują na scenę. Ian wszystko podłącza, pokrzykuje, zarządza. Światła zaczynają powoli ocieplać Stodołę. Harry testuje gitarę, podgrywając kawałki Jacksona, Jack dołącza i po chwili słychać nieśmiałe Billy Jean. Okraszam występ soczystym moonwalkiem.
Wszystko gotowe. Zaczynają grać: Be There, Wildfire, Oceans. Jakieś drobne poprawki. Harry znowu improwizuje i lecimy z gorączką sobotniej nocy. Jacka długo nie trzeba prosić i już słychać jego wokal. Kilka uwag od realizatora. Na scenie zrobiła się chyba zbyt luźna atmosfera. Co jeszcze by tu sprawdzić? Missing! – Krzyczę. – W końcu to dla mnie jedyny moment, kiedy mogę Was dziś usłyszeć. Uśmiechy. Specjalnie dla Ciebie. – Woła Jack. Po chwili salę wypełnia kolejna porcja cudownych dźwięków, a ja przez moment mam najmniejszy koncert świata.
Po próbie siadamy z Ianem i Edem w palarni. Dołącza do nas Kevin, który właśnie pojawił się w klubie i przygotowuje zabezpieczenie imprezy. Z marszu wyczuł akcent Iana i tak Chelsea spotkało się z Liverpoolem na wyjeździe. Sotkanie tym razem okazało się meczem przyjaźni.
W tym czasie Ed opowiada o początkach chłopaków. Wiesz… Jack od najmłodszych lata obserwował swoją muzykującą rodzinę, sam uczył się gry na gitarze, podpatrując starszych. Kiedy pewnego dnia jego ojciec nie mógł wystąpić z rodzinnym zespołem, okazało się że syn jest jego godnym zastępcą. Kilkuletni Jack, ku zdumieniu najbliższych potrafił zagrać każdy utwór i to o niebo lepiej niż ojciec. Od tego momentu miał pewne miejsce w rodzinnej kapeli.
Talent Jacka odkryła jego mama. Wielka miłośniczka Joe Cockera. Całymi godzinami z gramofonu dochodziły domowników, wszystkie barwy ekstatycznego głosu wielkiego wokalisty. Jack mimowolnie pośpiewywał sobie pod nosem, naśladując mistrza. Pewnego dnia Pani Sedman, ze zdumieniem usłyszała, że pomimo wybrzmienia ostatniego numeru z płyty śpiew Joe Cockera wypełnia nadal całe mieszkanie. Jednak źródło dźwięków nie pochodziło z ustawionego w salonie gramofonu, a z piętra. Dokładnie umiejscowione było pod prysznicem, z którego korzystał właśnie młody Jack.
– Jack to ty? – spytała zaciekawiona.
– Nie mamo… – odpowiedział glos zza drzwi.
– Jack to było piękne, powtórz to.
– Daj spokój mamo, to takie mruczenie, nic specjalnego. – Odpowiedział zmieszany Jack.
– Synku nie musisz się wstydzić, to było lepsze niż nagranie z płyty.
Kilka chwil później Pani Sedman usłyszała wydobywający się zza drzwi mocny śpiew.
Reszta jest już Waszym udziałem. Magiczna godzina. Dwaj mistrzowie. Pełni pokory i świadomi swojego talentu. Z wyczuciem czarujący pozornym minimalizmem, w którym ukrył się prawdziwy sceniczny ogień.
ps. Wielkie podziękowania dla ekipy Go Ahead – Edyta, Łukasz, Tomek i Tomek ukłony!
ps2. zdjęcie w nagłówku PowerPhoto
[buybox-widget category=”music” name=”tell me it s real” info=”seafret”]