Nie pamiętam od kiedy, no nie da się ustalić jakiejś granicznej daty, mam słabość do skandynawskich dźwięków. Zaczęło się od szwedzkiej formacji Kent i ich albumu Isola oraz The Motorhomes Songs For Me (And My Baby). Potem pojawił się duński Kashmir i jego rewelacyjna płyta The Good Life. Do północnego worka wpadały kolejne smaczki: Saybia, Eskobar, Mew, Carpark North, New Politics, The Kissaway Trail, Miike Snow itd.
To był chyba 2010 kiedy w jednej z paczek, zawierającej nowe single, pojawił się kawałek Trouble Is. Nazwa zespołu Turboweekend nic nikomu nie mówiła. Można więc było posłuchać bez żadnych obciążeń skojarzeniami. Cios … od pierwszych dźwięków basu bezgraniczna miłość muzyczna, że tak banalnie zrymuję, wypełniła moje uszy. Nie mogłem uwolnić się od tych dźwięków i banalnie magicznej melodii. To była jedna z tych piosenek, których nie możesz przestać słuchać, aż do momentu nasycenia. Rozpoczęło się stopniowe indoktrynowanie najpierw słuchaczy Poduszkowca, a potem Trouble Is rozlało się już po całej playliście.
Minęło kilka tygodni i w moim odtwarzaczu zagościł wreszcie cały krążek Ghost Of Chance. Po prostu zachwycałem się dźwiękami, które wypełniały album. Hipnotyczny Sweet Jezebell, rytmiczny Something Or Nothing czy mroczny After Hours. Do tego roztańczony Holiday.
Magiczne pochody basowe, zdecydowany rytm perkusji, zatopiony w syntezatorowych melodiach, to niewątpliwe atuty 11 utorów zgromadzonych na płycie Turboweekend.
EP-ka Bound, która pojawiła się nieco później, nie była już taka przystępna, jak Ghost Of Chance. Melodie wyłaniały się z pozornie kakofonicznych harmonii, jak w Drums In The Dark czy Now. Więcej światła pojawiło się w Into The Pavement, który najbardziej przypominał dźwiękowe smaczki z poprzedniego krążka.
Turboweekend zdobył zgrabne grono fanów w naszym kraju i pojawił się wreszcie na koncertach. Ten na Ursynaliach przyjęty nawet entuzjastycznie przez zgromadzoną publiczność. Czterech kolesi bez gitary, a dali radę.
Znowu minęło troche czasu i do uszu pewnego poranka zapukał nowy singiel On My Side. Skocznie, lekko i słonecznie, chociaż w warstwie tekstowej mniej optymistycznie. Wkrótce za sprawą Mortena, który opiekuję się zespołem, posłuchałem nowej płyty Fault Lines. Na pierwszy ogień rewelacyjny Neverending, z krzepiącym przesłaniem. Delikatny i intymny I Forgot. Schowany jakby we mgle Boulevard. Mocny, z charakterystyczną linią basu Reflections On Chrome czy wreszcie przepięknie magiczny Good Morning It’s Tomorrow.
Turboweekend po prostu potrafi zbudować swoimi utworami rewelacyjny nastrój. Melodie, nie tak oczywiste, po kilkukrotnym przesłuchaniu zostają w pamięci na długo. Pozorny, skandynawski chłód roztapia się w mięsistych partiach syntezatorów. Linie basu hipnotyzują nasze uszy. Do tego wreszcie barwa głosu Silasa rewelacyjnie uzupełnia całość. Niewielka płyta, niezbyt wielkiego zespołu, robi w głowie rzeczy wielce piękne.