Notes cz.5 (wydanie okolicznościowe)

Ten piątek, osiemnaście lat temu, nie był normalnym dniem. Jakby wszystkie inne były. Po nocy spędzonej w radio biegiem na zajęcia. W czwartki zawsze czarowałem słuchaczy swoimi ulubionymi kawałkami w programie Rock’N’Manhattan. W tamtych czasach didżej, grający od 22.00 do 2.00, zostawał jako wsparcie dla następnego, który swój dyżur kończył o 6.00. Lekko niedospany wsiadam do autobusu. Niby można było się nawet zdrzemnąć przed 6.00, ale pozycja siedząca przy biurku nie sprzyja medytacji w nocy, a wykładzina w newsroomie dawno nie była prana.

Jak zwykle lekko przysypiam na zajęciach. Odkręcone kaloryfery i niewietrzone pomieszczenie wykończy nawet najtwardsze organizmy. Już wtedy z moim kumplem Smykiem opanowaliśmy do perfekcji sztukę snu w pozycji zamyślonego studenta. Twarz wsparta na lewej ręce, z przysłoniętym czołem. Prawa ręka wykonuje rytmiczne ruchy, markujące notowanie naukowych objawień wykładowcy. Tomek też nocami ostro zasuwał, w nowo otwartym salonie bingo. Jakoś trzeba było zarobić na studenckie życie, na progu rodzącej się gospodarki rynkowej. Obaj byliśmy sennie obecni.

Na pager wpada wiadomość – zadzwoń do domu. Nie mogę wyciągnąć komórki i po prostu oddzwonić, jeszcze jej nie posiadam. Pierwszy gsm pojawi się w mojej kieszeni dopiero za kilkana miesięcy. Podczas przerwy w zajęciach dopadam do automatu telefonicznego. Trzeba się było nieźle postarać, aby znaleźć sprawny. Zawsze jakiś kretyn musiał zostawić ślad swojego istnienia, a to urywając słuchawkę, albo zapychając mechanizm wrzutowy.

Co się stało – pytam
Musimy jechać do szpitala – odpowiada moja żona.
Już? – pytam się zdziwiony.
Chyba już … zresztą sama nie wiem… przyjedź.

Na izbie przyjęć zapada decyzja. Zostajemy w szpitalu. Coś nie gra w wynikach badań. Może to wina obłędnej ilości kiwi i pomarańczy. Lepiej dmuchać na zimne. Monika ląduje na sali podłączona do maszyny „gotującej kapustę”. Tak nazwaliśmy kiedyś, na zajęciach z ginekologii, tokograf rejestrujący tętno dziecka i skurcze macicy. Jeśli staniesz pośrodku sali, na której znajduje się kilka kobiet przed porodem, z założonymi urządzeniami pomiarowymi, będziesz miał wrażenie, że gdzieś stoi wielki kocioł z pyrkającą wesoło na lekkim ogniu kapustą. I do tego wokół lekko wzdęte brzuchy… 🙂

Ok! Muszę dać znać do radia. Nerwowo szukam telefonu. Jest! Na dole przy wejściu. Sprawny. No jakby miał być niesprawny, skoro spoczywa na nim czujne oko portiera. Jeszcze drobniaki. Nie mam. W kiosku próbuję rozmienić banknot, słuchając wykładu sprzedawczyni:
A co ja jestem mennica jakaś, każdy tylko rozmieni pani i rozmieni pani. Jak mam potem wydawać resztę…

Resztkami empatii, jaką odnajduję w sobie, spokojnie tłumaczę, opowiadam o tym, że pierwsze dziecko, praca, studia, że ogólnie jest ciężko. Nie tylko jej. Wszystkim. Generalnie ludzkości jest ciężko. Uff zadziałało. Bilon sypie się na ladę. Dzwonie do radia.

Jest Rafał? – pytam
Nie wiem – leniwie odpowiada głos w słuchawce.
Rozejrzyj się, proszę.
Chyba jeszcze nie przyszedł…
Dobra – przerywam zniecierpliwiony – Powiedz mu, że nie będę na liście, jestem z Moniką w szpitalu i chyba zaczynamy rodzić. Musi wszystko ogarnąć sam z Violką. Jakby co niech da znać na pager.

Wieczór zbliża się wielkimi krokami. Moja żona nadal „gotuje kapustę”. Skurcze raz się nasilają, raz wyciszają. Ja delikatnie zamykam oczy. Normalna reakcja organizmu zanurzonego w ciepłym pokoju. po całym dniu pogoni i części nocy spędzonej na czuwaniu. Lekkie szturchnięcie przywraca mnie do rzeczywistości.

Chyba nie będziesz teraz spał
Nie … nie … ja tylko tak się zamyśliłem.

Pager wibruje. Napis wyświetla prośbę o kontakt 365 -777. Ok, to Rafał. Muszę zadzwonić. Rzucam w drzwiach i zbiegam na dół. Przy aparacie telefonicznym mała kolejka. Czekam. Wreszcie nadchodzi moja pora. Portier nadal czujnie lustruje dzwoniących. Gotowy w każdej chwili stanąć w obronie jedynego sprawnego telefonu w okolicy.

Musicie sami zrobić listę – mówię do słuchawki
Spoko Bisiek – odpowiada Rafał, starając się przekrzyczeć gwar newsroomu. – Ale jaja stary. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje.
No ja już mogę – odpowiadam
Ej ludzie – krzyczy odwracając się od słuchawki Rafał – Bisiorowi rodzi się dziecko !!!
Jeszcze nie – mówię spokojnie, ale odpowiadają mi krzyki i gratulacje z newsroomu.
Dobra robimy tak – Rafał staje się rzeczowy. – My z Violą prowadzimy listę i co jakiś czas spróbujmy się zdzwonić, słuchaj radia, będziemy ci wysyłać info na pager. Trzymaj się Bisiek.
Wieczność będziesz pan gadał? – nachyla się stojący za mną jegomość.

Lista 20 i 1 pojawiała się na falach Radia Manhattan w każdy piątek między 18.00 a 22.00. Rafał, który właśnie wrócił z zagranicy, przywiózł pomysł. Właściwie przywiózł cały worek pomysłów. Zróbmy listę przebojów, nowoczesną, inną od tego co do tej pory można usłyszeć w polskim radio. Nawet już nie pamiętam skąd nazwa. Legendy miejskie przekazują różne powody. 20 i 1 to coś więcej niż zwykłe TOP 20. Trzy razy szczęśliwe siedem, a może 21-go miała miejsce pierwsza emisja programu. Rafał błyskawicznie przygotował wszystko, jingle listy, najnowsze single i został producentem programu.

Pierwszymi prowadzącymi byli Viola i Mechu. Dwie niezwykle barwne postaci naszego radia. Ten drugi po kilku wydaniach, stwierdził jednak, że to nie jego bajka. Nie mogę powiedzieć, żebym przeżył to w jakiś szczególny sposób :). Byłem naturalnym kandydatem na to miejsce. Jeśli nawet nie, to i tak postarałem się, aby wszyscy w to uwierzyli. Skutecznie zatruwałem życie naszej małej społeczności, od dyrektor programowej po prezesów. Umiejętna perswazja drogą do sukcesu :).

I tak długie piątkowe wieczory, przy najnowszych światowych kawałkach stały się częścią mojego życia. Tak zresztą jak Viola, z która po paru miesiącach tworzyliśmy zgrabny radiowy duet, rozumiejący się w lot, bez słów.

Ten wieczór, sprzed 18 lat był jednak inny, niż wszystkie poprzednie. Starałem się na walkmanie złapać falę radiowe, abyśmy razem z Moniką mogli słyszeć, co dzieje się na antenie. Było to nie lada wyzwaniem, w sali pełnej urządzeń, w środku betonowego kolosa, jakim jest szpital Matki Polki w Łodzi. Co jakiś czas pager wzywał mnie do hali wejściowej. Pod czujnym wzrokiem portiera, zdaje relacje z tego co się dzieje.

W zasadzie nic się nie dzieje – mówię do słuchawki.
Jak się nie dzieje – Rafał się zapowietrza – musi się dziać, program na żywo…
Dobra coś wymyślimy – słyszę głos Violi

Kolejne wejście antenowe. Gadamy, przekomarzamy się, tworzymy atmosferę wielkiego napięcia.

Zdzwaniamy się po dziewiątej – słyszę głos Rafała odkładając słuchawkę.

Zmykam na górę. Moje szpitalne trepy dudnią po wieczornych pustych korytarzach. Mam na sobie fartuch, białe spodnie i biały t-shirt. Niczym nie różnię się od lekarzy, pracujących na oddziałach. Stetoskop dumnie pręży się w kieszeni. Na piersi plakietka. Dzięki temu kamuflażowi nikt nie zadaje pytań co robię o 21.00 w szpitalu.

Na sali cisza i spokój. Alarm minął. Monika patrzy na mnie rozanielonym spojrzeniem. Bóle na chwile ulotniły się.

Dziś raczej nie rodzimy – oznajmia położna – co jakiś czas będziemy monitorować pani stan.

Jak dobrze, że wie kim jestem. Znajoma siostra załatwiła, żeby młody student mógł zostać na noc.

Ale niech pan się tak nie wierci po korytarzach – mówi na odchodnym położna. – Proszę się położyć na drugim łóżku i spać dzieci.
Jeszcze muszę wykonać jeden telefon – mówię – Do radia…
…a do radia … no trudno

Staram się już nie walić trepami. Przemykam się niczym Spiderman – ten komiksowy, filmu jeszcze nie nakręcili. Jestem w holu i dopadam do telefonu. W całej sali panuje lekki półmrok. Szpital powoli szykuje się do snu.

Aparat nieczynny – słyszę głos niczym z filmów Barei.
Jak nieczynny – zdziwienie przykrywam uśmiechem – Dopiero co dzwoniłem.
To się pan już nadzwonił. Jest cisza nocna i nie dzwonimy. Telefon jest nieczynny. – odpowiada chropowaty głos portiera.
Ale ja muszę – nieśmiało próbuję dać odpór. Portier wychodzi z cienia i zbliża się w moim kierunku, przyglądając mi się uważnie.
A pan doktór to se z gabineciku nie może zadzwonić – rzuca niby od niechcenia.

Dopiero uświadamiam sobie jak jestem ubrany i jaką gram rolę. Wycofuje się powoli na piętro. Wracam do sali. Zasypiamy w szumie gotującej się kapusty.

Rano pager cały czas brzęczy. Zostawiam Monikę i jadę do domu. Trzeba się przebrać, coś zjeść i wracać do szpitala. Od progu słyszę nieprzerwanie dzwoniący telefon. Jedna po drugiej odbieram gratulacje. Brawo stary! Super! Najlepszego! No no! Ucałuj Monikę! Zdziwiony miłością świata, wlewającą się do mojego pokoju przez słuchawkę, uświadamiam sobie co jest grane.

Poprzedniego wieczoru Rafał i Viola, nie mogąc skontaktować się ze mną obwieścili światu jedyną, możliwą prawdę. Atmosfera oczekiwania podczas listy nabrzmiała jak wielki balon. Brak sygnału ode mnie, moi przyjaciele zinterpretowali w sposób, który pozwolił zgrabnie zakończyć całość. Każdy suspens musi mieć spektakularny finał, a Rafał perfekcyjnie zaplanował wszystko. Tuż po 22.00 słuchacze Radia Manhattan dowiedzieli się że urodził mi się syn.

Nieprzerwany potok gratulacji wlewał się cały czas drzwiami i oknami :)…

… a Mateusz po raz pierwszy głośno oznajmił swoje przybycie dwa dni później.
Najlepszego synku!

1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Ciemny
22/03/2013 11:53

http://ciemny.pl/Radio%20Manhattan/!Wycinki%20z%20archiwow/Lista%2020i1.pdf

Pamiętam jakby to było wczoraj, chyba pierwsza "Lista" kiedy dane mi było zostać w radiu i obserwować jak się robi program.