Myslovitz – Gdybanie w czasach popkultury

Myslovitz
Podaj dalej

Gdyby ktoś cztery lata temu powiedział, że Myslovitz już niedługo stanie się czołową gwiazdą polskiej sceny muzycznej, zdecydowanie przytaknąłbym ośmielony potencjałem ukrytym w ich pierwszym albumie. Utwierdziłem się w tym przekonaniu przy okazji „Rozmyślań Przy Śniadaniu”. Dziś mogę jeszcze dodać, że wcale nie zdziwiłbym się gdyby już niedługo ich płyty znikały z półek brytyjskich megastorów, ale…

Niestety Artur Rojek i spółka mieszkają w Polsce i to może być poważny, i jedyny problem w przekroczeniu europejskiej granicy dźwięku. Gdyby chociaż żyli za Odrą wtedy zostaliby wypchnięci przez swoich pobratymców na szerokie wody jak Vivid, Eat No Fish czy Glow, no tak ale tam jest rynek muzyczny. U nas rzadko kupuje się płyty (chyba że od piratów z bazaru), wytwórnia będzie drżała, żeby zwróciły się chociaż koszty produkcji, a kilku doskonałych recenzetów z ogólnopolskich mediów wyleje kolejne beczki jadu, maskując swoje kompleksy.

Jest jeden prosty powód nadmiaru gorzkich gdybań, w ostatni poniedziałek na półkach sklepowych pojawiła się najlepsza polska płyta lat 90-tych „Miłośc W Czasach Popkultury”, będąca czwartym celnym strzałem w historii formacji Myslovitz.

Tradycyjnie, najpierw bezszelestnie, promotorzy z wytwórni rozsyłali ploteczki o genialnej, nowej produkcji zespołu. Tak jest zawsze, więc można te opowieści położyć między bajki, chyba że jest się fanem grupy, wtedy taka informacja elektryzuje. Pewnego poranka na moim biurku wylądowała paczka z pierwszym singlem. „Długość dźwięku samotności” kręciła się w odtwarzaczu do samego wieczora, a ja wydawałem dzikie okrzyki – doskonale, perfekcyjne, super… . Kiedy oprzytomniałem zacząłem słuchać inaczej, porównywałem, szukałem odniesień. Taki sam zapach muzyki jak na „The Man Who” Travisa, ale jednak to Myslovitz. Do tego genialna obecność Anthony Neale’a z brytyjskiego Mainstream.

Trochę później dzięki uprzejmości Maćka (dobrego ducha zespołu) mogłem posłuchać dwóch kolejnych nagrań. „Chłopcy” – najpierw zwariowana gitarka, potem fale płynących riffów i trochę przyprawy z puszki Ride. „My” – senny, nieco duszny i psychodeliczny, zdecydowanie ulubione nagranie Thoma Yorka, podobnie jak „Noc”.

Kiedy zdobyłem już płytę przeskoczyłem szybko znane nagrania i zacząłem chłonąć „Nienawiść”, z krączącym rytmem perkusji, i ścianami gitar otajczającymi głos Artura. „Dla Ciebie” zaczynające się spokojnym pulsowaniem i delikatną melodią, która rozpędza się w refrenie – zdecydowany kolejny typ na radiowy hit. „Peggy Sue nie wyszła za mąż” z zagrywkami jak w „Heal” Catherine Wheel” i miłym łoskotem w środku i mógłbym tak wymieniać do końca strony, aż zabrakłoby mięsistych opisów. Przy wszystkich zachwytach jedno rozczarowanie, że to już koniec, tylko 12 utworów….

Gdyby „Miłośc W Czasach Popkultury” ukazała się w poniedziałek w Londynie, być może to o niej, a nie o ”Millionaires” Jamesa, magazyn Q rozpisywałby się, że jest to album lat 90-tych, New Musical Express chwaliłby potęgę brzmienia, a Melody Maker skupiał nad istotą wspaniałego przekazu tekstów. Blur, Oasis, Travis, James, Manic Street Preachers, Suede przekrzykiwałyby się zapraszając Myslovitz na wspólne trasy, a bilety na pierwsze koncerty rozeszłyby się w dniu sprzedaży…

Te wszystkie gdybania nie są tylko sennym majaczeniem fana zespołu. Przy okazji najnowszej produkcji Myslovitz mamy do czynienia z czymś spójnym, przemyślanym i perfekcyjnym. Na tej płycie odbija się wszystko to co ważne w muzyce gitarowej naszej dekady i to nie na zasadzie kalki, ale poprzez własne emocje grupy. Wreszcie słychać, że w Posce oprócz domowego rock’n’rolla można nagrać coś co przekracza granice i staje się uniwersalne, co można bez fałszywej skromności ustawić w jednym szeregu z nagraniami brytyjskich, amerykańskich, belgijskich czy szwedzkich zespołow.

Dlatego może mam nadzieję, że moje gdybania z czasem przemienią się w pewniki, pod wpływem opinii innych, których w czasach obecnej plastikowej dance-popkultury można nazwać słyszącymi inaczej. Potrzeba jeszcze do tego odrobiny szczęścia czego grupie szczerze życzę.

Oceniają płytę przyznaję jej 1111 punktów, 888 gwiazdek, 751 kluczy, 10 słoneczek i 666 krzesełek, gdyby przypadkowo czytał to ktoś z branży meblowej.