Notes cz.15 HollyŁódź

Podaj dalej

Ekipę z Heliosa poznałem pewnego dnia w gabinecie naszego prezesa Tomka. Właśnie przelatywałem przez biuro, kiedy ich zobaczyłem. Wyglądali jak duet przeciwieństw, albo yin i yang polskiego, małego biznesu. Marek – roześmiany, ciągle gadający, w luźnej bluzie, dżinsach i czapeczce baseballowej.

O! Siedzi właśnie, rozwalony radośnie na przepastnej, skórzanej kanapie i wpatruje się we mnie. Tomek obok. Skupiony, poważny, w nienagannym garniturze. Sprawia wrażenie, nieco zagubionego, pozornie nieśmiały, wydaje się trzymać wszystkich na dystans. Z jednej strony rzuca nieśmiałe spojrzenia spod drucianych okularów, z drugiej swoimi gestami i zachowaniem skutecznie przykrywa ewentualną niepewność. Budzi respekt. No jednym słowem freak i profesjonalista. Co za dobra mieszanka.

– O… jesteś … czekaj, czekaj …chodź tutaj.- Rzucił w moim kierunku prezes. – Poznaj to są szefowie kina Bałtyk, będziemy z nimi współpracować.
– No cudownie … cześć. – Podaję rękę. – Miło poznać … taak …to co będziemy mieli darmowe wejściówki do kina – Wrzucam trochę bezczelnie. Nawet jak na mnie bardzo bezczelnie. Ledwo sobie tak rzuciłem, już się przestraszyłem.
– Oczywiście – uśmiechnął się szeroko Marek, poprawiając swoje usiedzenie na kanapie.
– Uff – pomyślałem z ulgą, że nie zrąbałem sprawy, swoim tradycyjnie, nadmiernie lekkim zachowaniem. Mama zawsze mówiła: „syneczku powściągnij trochę swój język, a będzie ci łatwiej w życiu”. Jak to zrobić skoro słowa same się rozpowiadają …
– Zaczynamy współpracę między naszym radiem, a kinami – dodaje prezes.
– … aaaa zaczynamy … – Rozglądam się niepewnie po pokoju. – … to chyba dobra wiadomość.
– Bardzo dobra! – uśmiecha się szeroko Tomek. – Jesteśmy tu żeby ustalić szczegóły.

Siadam sobie na kanapie z wyraźną ulgą, że pomimo starń niczego nie spieprzyłem. Marek w tym czasie wyciąga mały kartonik, który okazał się karnetem do kin C.F. Helios. ABC czyli Adria, Bałtyk, Capitol. Ha! Trzy najpopularniejsze miejsca w Łodzi. Dla wszystkich kinomaniaków. Wrażliwców obrazkowych, albo dla tych, którzy nie nie wiedzieli, co z sobą począć wieczorem. Okno na filmowy świat. Po prostu na świat. Lekko, jakby od niechcenia wpisuje moje imię i nazwisko i …już. Najlepsze filmy na wyciągnięcie ręki, o każdej porze i to za free. Jakieś pozytywne szaleństwo.

– Tak sobie tylko zażartowałem. – Próbuję opanować mieszankę ekscytacji i niepewności, trzymając w ręku magiczny bilet do raju.
– A ja zupełnie poważnie. – uśmiecha się Marek. Tomkowi też jakby zaparowały lekko okulary.

Prezes klaszcze radośnie w dłonie. Jest atmosfera. Siedzimy i gadamy. Generalnie ogólne wizje podboju kosmosu i Hollywood, ale na początek zacznijmy od podstaw. Zacznijmy coś robić. Reklamy? To oczywiste. Marek chciałby coś jeszcze. Może uroczyste premiery nagłaśniane przez radio? To jest to. Program o filmach? Rewelacja. Rozchodzimy się w dobrych nastrojach. Właściwie to rozchodzę się w sumie tylko ja sam, reszta odjeżdża swoimi wypas bryczkami. Zaczynamy współpracę. Często wpadam do ciasnego, ale przytulnego biura nad kinem Bałtyk. W środku zawsze jest dobry klimat. Zawsze można coś wyciągnąć od Marka, a to ciekawą koszulkę, czapeczkę, no jednym słowem modne gadżety. Można też było po prostu pogadać. Częściej spotykamy się na imprezach, generalnie poznajemy się. Dobrym duchem tych spotkań jest Krzysiek, wspólnik Marka i Tomka. W tym samym czasie na naszej antenie rusza nowy program Cinema Time. Nowości kinowe, filmowa muzyka. Cała masa wejściówek dla spragnionych wrażeń. Antenowy hit murowany.

Uroczyste premiery. Ha ha to było to! Zjeżdżała się na nie cała towarzyska Łódź. Posiadanie zaproszenia i bycie w Heliosie należało do kategorii „must have” dla wszystkich, którzy chcieli się liczyć w mieście. Jakoś tak niechcący stałem się człowiekiem zapowiadającym te wydarzenia. No dobra nie ukrywajmy. Każdy moment kiedy mogłem stanąć przed tłumem ludzi i zmierzyć się z ich oczekiwaniami i swoim strachem był dla mnie wyzwaniem. Na scenie, przed wielkim ekranem kina Bałtyk pojawiałem się w towarzystwie Violi albo Joanny. Czasem przygotowywaliśmy mały performance, czasem wystarczyło kilka słów przemowy, połączone z loterią, w której można było wygrać karnety, albo zaproszenia na kolejne premiery. Radio Manhattan przybijało swoją pieczątkę na wszystkich najważniejszych filmach początku lat 90-tych.

Większości premier, które otwierałem, niestety nie widziałem. Dopiero po pewnym czasie wpadałem do kina aby nadrobić zaległości. Niektóre zobaczyłem później w telewizji, albo na DVD. Czas czasem biegł za szybko, a nowe filmy szturmowały ekrany. Kiedy tylko schodziłem ze sceny w bocznym przejściu czaił się Marek, albo Krzysiek. Wciągali mnie na piętro, do biura. Tam w najlepsze trwało after party. After, które zaczynało się nawet before :). Znikając w przejściu czasem odwracałem głowę, patrząc jak pierwsze sekwencję doskonałych filmów pojawiały się na ekranie. Czasem mogłem zobaczyć je wcześniej, tak jak Szeregowca Ryana.

Zupełnie przypadkowo wpadłem do kina. Wracając z radia, albo z uczelni warto było zahaczyć o Bałtyk.  Czasem żeby wyciągnąć filmowe gadżety, czasem żeby przez chwilę pogadać. Tomek najczęściej siedział nad excelowymi tabelkami, aż parowały okulary. Marek z ochotą opowiadał o nadchodzących nowościach, śmiał się z opowiedzianych dowcipów i wyciągał z szafy t-shirty z Gladiatora. Tym razem był niezwykle pobudzony. Nosiło chłopaka. Złapał mnie za rękę i z tajemniczą miną zapytał:

– Masz trochę czasu?. – Kiwam głową i pędzimy po schodach na salę.

– To będzie hit … mówię ci. – Rozgląda się między rzędami, wybierając najlepsze miejsca. – Siadaj!

Nawet nie próbuję protestować. Zapadam się w fotel, słuchając głosu mojego przewodnika. Mam wrażenie, że jego oczy świecą, jakąś filmową jasnością i to z nich, już za chwilę, popłyną snopy światła na ekran.

– Scena lądowania w Normandii zapiera dech.. już to widziałem … mówię ci to niesamowite… aaa … właśnie zamontowaliśmy najnowsze nagłośnienie w kinie i będziemy je teraz testować.
– No no no. – Tak sobie rzucam pod nosem, no bo co niby mam powiedzieć.

Wychowani byliśmy w małych osiedlowych kinach (Halka, Świt, Zachęta), gdzie na twardych rozpadających się krzesłach, z małymi ekranami i żałosnym dźwiękiem staraliśmy się znaleźć coś ciekawego, co zmieni szary perelowski wieczór w Las Vegas. Pamiętam jak kiedyś na fali filmów z Brucem Lee poszliśmy na jakiś chiński film. Prawo pięści, albo Czerwony Budda, albo Pięści czerwonego Buddy. No jakoś tak, zresztą już sam nie pamiętam. Generalnie tytuł jednoznacznie wskazywał na zawartość. Film zaczął się od pokazowej walki, ale dalej to już nudna opowieść o pogoni za wrogami systemu. Główny bohater mistrz kung fu porzuca klasztor i starodawne zabobony, aby z pistoletem ścigać wrogów nowoczesnej ludowej ojczyzny. Taka przemiana bohatera, zupełnie niespodziewana. O kur… ! Dało się słyszeć w kinie już w 10 minucie. My jednak do samego końca mieliśmy nadzieję na finalną scenę walki. Trochę jak filmowi wrogowie systemu, że uda im się jednak umknąć przed karzącym ramieniem ludowej sprawiedliwości. Bohater do końca się nie złamał! Wytrwał w swoim postanowieniu. Wychodząc z kina krzyczeliśmy do innych kumpli z osiedla, że kicha, wieś i ogólna wtopa. Ci którzy stali w kolejce brali nas za prowokatorów. I tak czerwoni zrobili nas czerwonym buddą na czarno.

Chyba obok mnie rozerwał się granat! Ale łupnęło. Nie, to tylko film. Marek wrzeszczy: zobacz teraz! Strzały, wybuchy, krzyki w połączeniu z genialnymi ujęciami Janusza Kamińskiego wbiły mnie w fotel. Miałem wrażenie, że całe kino wylądowało na tej plaży i za chwilę rozpadnie się pod ostrzałem niemieckich dział i cekaemów.

– Juź niiigdyyy nieeee będzieeee tak głoooośno… chociaż tak właśnie powinno pokazywać się ten film. – Krzyczy do mnie Marek.
– Dlaaaaczego?! – Usiłuję przedrzeć się przez serię z karabinu, która przelatuje nad naszymi głowami.
– Przeepisy takie głupie, ustalające poziom dźwięku w kinie.
– Fire in the hole!!! – A to już nie Marek, tylko kapitan John Miller krzyczy z lewej.

Nasze after before party, na które niepostrzeżenie byłem wciągany, to początkowo nic innego tylko miłe nasiadówki starych kumpli w biurze. Czasem pojawiali się polscy reżyserzy, czasem wpadali aktorzy, czasem ktoś po prostu znany. Czasem tak sobie siedzieliśmy i gadaliśmy o filmach, dziewczynach i muzyce. Do białego rana. Zawsze z rozdziawioną gębą, słuchałem wszystkiego co działo się wokół. Marek, Tomek i Krzysiek zawsze, jak starsi bracia dbali, abym bez przeszkód znalazł się w swoim łóżku.

Niekiedy w towarzystwie i pod opieką uroczych policjantów, którzy właśnie dostąpili zaszczytu stałego wstępu do kin i w ramach wdzięczności, tak po prostu proponowali podwiezienie.

– Co się stało, że przywiozła cię policja? – Pytała przez sen mama.
– Nie nic …. to tylko eskorta honorowa z kina. – Szeptałem z uśmiechem, zdejmując ubranie.
– Ahaaa

Pewnego dnia Krzysiek niespodziewanie zaczął oglądać nowe filmy w lepszym kinie, gdzieś wysoko w chmurach. Kiedy już starliśmy łzy, nasze filmowe wieczorki zmieniły się w wielkie imprezy w klubie Studio. Wiadomo postęp i rozwój wymaga poświęceń, a pewnych dziur nie da się niczym zapełnić i odtworzyć smaku chwil.

Do dziś jednak nie zapomnę Jurassic Park. To jedna z pierwszych imprez, które organizowaliśmy jako radio. Premiera piękna i okazała. Szpaler witający gości zaczynał się już przed kinem. Kwiaty, fajerwerki, przemowy, czerwony dywan. No jednym słowem HollyŁódź! To była premiera z z ciśnieniem. Wiadomo kasowy przebój i każdy chciał w tym wydarzeniu uczestniczyć. Pierwszy raz miałem wrażenie, że foyer kina się skurczyło. Niektórzy goście wiszą pod sufitem, albo przyczepieni do ścian. Widziałem ten film ze czterdzieści razy, albo i lepiej. To wszystko w dwa miesiące. No to jest wynik! Nie dlatego, że tak nagle pokochałem dinozaury. Powód był bardziej prozaiczny. Już wtedy pojawiło się zapotrzebowanie na poranki filmowe. Nie było niestety wersji dubbingowanej.

– Mam dla ciebie propozycję … – szelmowsko uśmiechał się Marek.
– Jaką?
– Trzeba poczytać listę dialogową Jurassic Park.
– Jak to? Przecież są napisy. – Spytałem zdziwony.

W tamtych czasach filmy zagraniczne często trafiały do kin bez napisów. Wyspecjalizowani lektorzy, jak w telewizji, czytali dialogi.

– Ludzi zwyczajnie wkur…. to, że inni czytają swoim dzieciom napisy. – Kontynuował Marek – Chcemy to zmienić, żeby było profesjonalnie. Masz fajny głos…
– Ta … fajny …
– No może nie jesteś Niedźwieckim, ale przyjemnie się ciebie słucha w radio.
– No dobra … Przekonałeś mnie. – Nie chciałem się rumienić. – Gdzie jest haczyk?
– Nie ma …
– Nie ma?
– Seanse są w soboty i niedziele od 8.00. Robimy poranki dla młodzieży i dzieci.

W Soboty i Niedziele o 8.00!!! Nosz kurw… mać! Żegnaj wieczorne życie! Żegnaj świecie słodkich imprez! Nie ma cie koleś! Wypadasz z gry! Spokojne herbatki w weekend w rodzinnych pieleszach, to to co ci zostało. Potem umyj buźkę, paciorek i lulu. Jaka zajebista propozycja!

– Zwariowałeś?! – Z szeroko otwartymi oczami łapię powietrze.
– Pięćset!
– Co pięćset?!
– Tysięcy baranie za jeden poranek. – Uśmiecha się Marek.

Biorąc pod uwagę, że za cały miesiąc czarowania głosem w radio zbierałem trzy miliony i to nie zawsze płatne na czas, ta propozycja była, jak z innego świata.

– Ile ? – Spytałem lekko oszołomiony.
– No tyle, tyle. Trzy seanse w sobotę i niedzielę. Musisz być na miejscu o 7.30.
– Od kiedy? – Spytałem zupełnie spokojnie, przybijając piątkę. Obawy jakoś zniknęły, rozwiały się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Przez najbliższe tygodnie, w weekendy, byłem bardzo punktualny. Z każdej imprezy wychodziłem tak, aby być w domu o północy. Czasem wychodziłem o północy. Jak dobrze, że wszystkie domówki były tylko pół godziny z buta od domu. Nocne autobusy? Tak podobno jeździły. Nigdy nie spotkałem, jednorożców zresztą też nie.

7.30! Karnie wchodzę do kina. Najpierw woda, dużo wody. Dopiero październik, a to ogrzewanie w biurach tak jakoś wysusza. Powariowali z tymi kaloryferami. Głos. Wrrrr!. Chrrrrr! Yhrrr! Wyrzucić z siebie wieczornego potwora, w końcu inne potwory chcą być przeczytane. Siadam w dziupli umieszczonej w rogu tylnej ściany kina, nad otworami dla projektorów. Widzę wszystko jak na dłoni. Mikrofon. Działa. Wchodzą ludzie. Patrzę na ekran i czytam napisy. Pierwsze seanse to bajka. Pięknie czytam, z wyczuciem. Staram się być Szołajskim, Suzinem, Jasieńskim. Wszystkimi na raz. Czuję ten film. Znam go na pamięć. Dodaje delikatnie emocję. Siebie. Bawię się świetnie! Kilka weekendów później … czytam. Ma wrażenie, że za chwilę zwymiotuję się na ekran. O mamo! Jakie to wszystko przewidywalne. Z czego oni tak się cieszą, czego się boją. Nie zagryzą go, to przecież główny bohater. Nuda.

– Ja chyba nie dam już rady. – Mówię do Marka w przerwie między seansami.
– Daj spokój świetnie ci idzie. Jeszcze dwa miesiące i spokój.

Czytam automatycznie. Właściwie znam listę dialogową na pamięć. Na tych imprezach, z których wracam nadal punktualnie, zabawiam się recytując wybrane fragmenty z filmu. Kurw… Szekspir i Mickiewicz w jednym. Poetyckie wieczory. Zamyślam się czytając. Ma wrażenie, że jeden Bisior czyta, drugi sobie myśli.

– Jak zdobyliście to DNA – pyta Sam Neil na ekranie.
– Komary. Już wtedy istniały. Taki mamut gryzł komara. Wciągał jego krew z DNA. Siadał na drzewie i zastygał w żywicy.

Co?! Drugi Bisior wraca do pierwszego. Na sali słychać już pierwsze szepty, rechoty. Akurat bohaterowie filmu bez słów przechodzą na ekranie w inne miejsce. Jest chwila aby się zastanowić. Część widzów reaguje z lekkim opóźnieniem. Taki dowcip na dojście. O już wszyscy złapali. Teraz salwa śmiechu wypełnia całe kino. To co powiedziałem w ułamku sekundy wraca do mózgu. Sam się usłyszałem wreszcie. Dżizas! Dałem dupy.

– Oczywiście to komar gryzł mamuta i wyciągał DNA, po czym zastygał w żywicy, siadając na drzewie. Przepraszam za pomyłkę. Wracamy do filmu.

Gorzej być nie może. Teraz dopiero wszyscy ryczą pode mną. Salwy śmiechu jeszcze chwilę wypełniają Bałtyk. Jestem całkowicie wybudzony z mojego weekendowego letargu. Czytam listę popisowo. O ho ho jak się ożywiłem, jak w czasie pierwszych seansów. Natchnienie przylatuje samo, nieproszone.

– O! Mamut! – Co jakiś czas krzyczy ktoś na sali z wyraźnym rozbawieniem.

Sala reaguje zgodnie. Wszyscy pode mną śmieją się histerycznie, a tu akurat welociraptory robią jatkę. No nie daję rady. Śmiejąc się, czytam kolejne dialogi.

– To był ostatni raz! – Krzyczę do Marka. – Nie dam więcej rady!
– Spokojnie. I tak wytrzymałeś dłużej, niż myśleliśmy. OK!
– Naprawdę?
– Daj spokój. Byłeś dzielny. Już po dwóch tygodniach byłem pewien, że pękniesz, a tu popatrz dwa miesiące zleciały. – Uśmiecha się mój przyjaciel.

Wychodzę z kina. Lekko, jakbym zrzucił drogie kajdany. Patrzę pod nogi. Staram się nie spoglądać na roześmiane rodziny, którym właśnie zrujnowałem poranny wypad z dziećmi. Na dziedzińcu kina spotykam kumpla.

– A co ty tu robisz w niedzielę rano.
– Ja …Byłem w kinie
– Ja też.
– Taaa … czytałem listę dialogową…
– No co ty. To ty. Stary ale beka. Widziałem ten film trzy razy, pierwszy raz uśmiałem się do łez…

6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Bisior
12/12/2013 13:18

Umberto – wiesz ja jestem człowiekiem renesansu. Ogólnie znam się na wszystkim , konkretnie na niczym 🙂

Anonimowy
Anonimowy
12/12/2013 12:43

Ech…Ja z kolei na pamięć znam wszystkie sceny z Jurassic Park.Tyle razy wpuszczałam i wypuszczałam widzów z sali kinowej,że wyłapałam chyba wszystkie błędy montażowe.. Pamiętam Cinema Time , Radio Manhattan.. Premiery z udziałem gwiazd.Moje błyskotliwe pytanie wygłoszone teatralnym szeptem "No i który to Pasikowski?" i padająca gdzieś z wysoka odpowiedź "to ja,cześć". Zmęczony sławą Boguś Linda proszący mojego obecnego małżonka o pomoc w zapanowaniu nad rozhisteryzowanymi fankami.itp itd.. Jest co wspominać 🙂

Umberto Bunia
12/12/2013 12:22

Jest coś czego w życiu nie robiłeś ? xd
: D

Anonimowy
Anonimowy
11/12/2013 22:46

no podziwiam kolegę 🙂 mnie kiedyś wpadło do głowy podkładanie głosów, na próbę dostałem 15 min telenoweli brazylijskiej, i zrobiłem z tego MASAKRĘ !!!! 🙂 najlepszą reklamę jaką pamiętam i zamieszanie z filmem to zrobiła reklama "Epidemii". Tomek to chyba nagrywał, kto miał taki pomysł to nie wiem, ale miałem ciary na plecach jak to leciało. Pamiętam też, że trzeba było się tłumaczyć z tego, bo Manhattan siał panikę w mieście 😉
pw

Anonimowy
Anonimowy
11/12/2013 18:32

I kiedy zapusciles wlosy;-)

Anonimowy
Anonimowy
11/12/2013 18:30

Bisior. No i co z Monika? Opowiedz jak dalen bylo i jest;-)

Zdjeciami i opisami sprzetu przypominasz mi dziecinstwo. Na strychu mamagnetofony szpulowe. Telewizor jak z budki od straznika szalone czasy